Gdy dwa posty wyżej przeczytałem o "konsylium" to nie mogłem się powstrzymać, żeby nie zacytować tekstu autorstwa Pawła Kiljana:
Tak, wszyscy wiedzieli, że ten dzień musi nadejść. Burmistrz Wawra ogłosił na te dni godzinę policyjną zakazując mieszkańcom pojawiania się w okolicach Wielkiego Czarnego Garażu po godz. 22.00. Przedszkolanki i nauczycielki ostrzegały dziatwe i kazały wracać prosto do domu. Lokalna prasa wprost krzyczała ogłoszeniami ''To dziś! Czy zamknąłeś drzwi od środka?''.
Malutkie motorowery kuliły się pod rodzicielskie skrzydła lub zbijały się w rozdygotane grupki po kątach. Producenci drzwi antywłamaniowych i zamków robili kokosy.
Cóż... Przecież właśnie dzisiaj miała odbyć się długo planowana operacja słynnego w kręgach moto-nekrofilów ''zabójczego'' (Kill) chirurga Jana (Johna) K. na cieszącym się do tej pory spokojną starością weteranie dróg BMW R61. Stan pacjenta będącego pod czujnym okiem specjalistów wskazywał jedno: pora na interwencję. Ponad 60 letni pacjent długo opierał się namowom lekarzy i rodziny. Niestety z doktorem K. zwanym gdzieniegdzie ''chodź motorku do Taty... bo jak nie...'' nie było rozmowy.
''Dzisiaj albo nigdy'' zawyrokował.
Przygotowania do operacji zajęły długie popołudnie. Wysprzątano salę (tak, tak ten sam Wielki Czarny Garaż, w którym straszy się niegrzecznych motonitów), wzmocniono oświetlenie. Wprowadzono pacjenta aby oswoił się z nowym miejscem. BMW, jak przystało na weterana, który już niejedno w życiu widział, zachował się spokojnie i z godnością. Nawet widok leżącego wśród narzędzi 15-kilowego młota z napisem ''Koiciel cierpień'' nie wzruszył mechanicznego serca, a przecinak, który zatrwożył już niejednego TIR-a skwitował mrugnięciem oka.
Sam doktor K. również starannie przygotował się do operacji. Wiedział, że w chwilii tak ważnej nie ma miejsca na niepewną, a co gorsza niezdezynfekowaną rękę. Z właściwą sobie oryginalnością połączył dwa w jedno - zdezynfekował się od środka w myśl swojej życiowej dewizy ''nie zrobisz motora bez jabola''.
Wiedział, że czeka go jedno z trudniejszych wyzwań w zawodowej karierze. Dziś operować mial bez asysty, od czasu kiedy poróżnił się z teściem - zasłużonym konstruktorem traktorów, nie miał już obok siebie przyjaznej dłoni z młotkiem. Poróżnili się (o ironio losu i gramatyki) o... dyferencjał.
Nic to - nie będą mnie ''dieselszpece'' nosa pchać w karburator - pocieszył się.
Kopnięty celną nogą garnek wydzwonił na betonie 22.00.
- Czas, już czas.
Wszedł do sali operacyjnej. Sprawdził światła, omiótł wzrokiem zestaw narzędzi
- Q...a znowu ktoś z...l nasadową siedemnastkę!
Podszedł do pacjenta aby zaplanować kolejność cięć i chwytów kluczem. Wiedział, że najtrudniejsza będzie amputacja tylnego blotnika - nikt go nie odkręcał ostatnie 30 lat. Odetchnął głeboko. Zapach smarów i benzyny dodał mu sił.
Zaczynamy

!
W pierwszym etapie rozpoczął ekstrakcję baku. Precyzyjnie odmierzonymi ruchami usunął 4 śruby. Bak wyglądał na ''czysty''. Pociągnął do góry...
Nagle skądś chlustnęła benzyna!
Tak, to żyła wyrównacza między prawą a lewą komorą!
Zacisk!
Nie, za późno!
Z niesłychaną determinacją, nie bacząc na ryzyko zatkał otwory palcami, uniosł bak i umieścił w pozycji bezpiecznej. Pora na przerwę. Zaciągnął się papierosem zastanawiając się jak mogło do tego dojść... Z elegancką nonszalancją strzepywał popiół wprost w kałużę rozlanej beznyny (ach te chwyty pod publiczke!).
Spetował - czekało go jeszcze dużo pracy. Dla odprężenia rozpoczął odjęcie siodła. Prosta, rutynowa robota paliła mu się w rękach. Odkręcenie tłumików mogłoby zostać utrwalone dla potomności jako najbardziej wzorcowe operowanie dwoma czternastkami (w tym nasadową).
Cóż, cięcia budżetowe...
Nadeszła najtrudniejsza próba - usunięcie Kardana i tylnego koła. Luzując i podnosząc płetwę błotnika odsłonił pole operacyjne. Straszliwej wielkości kontra poddała się doświadczonym dłoniom gładko jak zakrętka Wyborowej. Również dolne zabezpieczenie osi nie stawiło oporu na jaki wskazywałaby warstwa rdzy. Wbijany precyzyjnie punktak powoli wysuwał tylną oś.
''Co oni k...a wiedzą o motocyklach - bez młota nie robota'' mruknął K. mając na myśli niedawne orzeczenie Komisji Etyki, które pozbawiło go prawa publicznego remontowania motocykli za używanie młotka i buchwela niezgodnie z regułami (używał młotka lewą ręką i odciął buchwelem kawałek gumy).
Powoli ukazały się tylne szczęki hamulcowe o klasycznym, niespotykanym już zgryzie. Oś wysunęła się do końca, porażając niklowym blaskiem. Wysunął tylne koło. Kardan trzymał się już tylko na suwaku. Podręcznikowym wręcz rytmem ''puk, puk, jeb'' wysunął trzpień suwaka do góry. Teraz pozostało pokonać opór sprężyny.
''Gdzie jest k...a śrubokręt'' zapytał retorycznie.
Był pod lewą nogą.
Sprytnym by-passem przy użyciu śrubokręta odchylił suwak. Ping! zadźwięczała uwolniona sprężyna. Drugi suwak wobec takiej kapitulacji poddał się w mgnieniu oka.
Błotnik.... dwie boczne trzynastki odkręcił jednocześnie!
''Nie jestem jeszcze taki stary'' pomyślał.
Dolna centralna śruba okazała się jego Rubikonem. Kolejne przykładane klucze ześlizgiwały się po płaskim łbie... Dopiero chromo-wanadowa nasadowka złapała!
Mam, mam! - nawet brzęk opadającego na beton błotnika nie zagłuszył pełnego dumy okrzyku przechodzącego w jęk bólu (spadł na mały palec).
Otarł pot z czoła pokrywając je jednocześnie warstwą smaru. Przed mim lekko matowy pobłyskiwał w całej okazałości 600-centymetrowy dolnozaworowy silnik.
- Jutro będziesz mój!
Zgromadzona (mimo zakazów) gawiedź obrzuciła go kwiatami...
Zegar wybił północ...
W domu czekała żona ze swoim słodkim ''Gdzie Ty się k... włóczysz po nocach ?''
A jednak był szczęśliwy.
Ps. Z tą benzyną i innymi rzeczami troszkę koloryzowałem...
Wprawdzie dotyczy motocykla, ale coś w tym jest- życzę powodzenia 