.....
Białowierza powitała nas wietrznym, chłodnym porankiem. Ogrom okolicznego kompleksu leśnego, prawdopodobnie zadziałał jak jeden wielki Alka Zeltzer. Głowa nie bolała, owszem luki w pamieci były, ale od czego sa towarzysze biesiady ?. Od przypominania

.
Pole na którym bylismy rozbici, bardzo czyste i schludne. Sanitariaty na wysokim poziomie, z jednym ale, wszechobecne napisy w języku niemieckim. K... czułem sie jak na lotnisku Tegel w Berlinie
I znów wspólne śniadanie, ekspresowe zwijanie namiotów z powodu zbliżającego sie deszczu. Podczepianie lin do Jasia, Tomka i Benesa. Nie działają im rozruszniki, więc trzeba odpalać na zaciąg. Szybkie zakupy w sklepie, gorący chleb. Bardzo dobry. Przy okazji ogałacamy bankomat PKO BP w hotelu Żubrówka. Oczywiście koledzy z Jeepów, nie mogli sie powstrzymać i pojechali "zwiedzać " Białowierzę. Hahaha zwiedzać, pojechali się LANSOWAĆ szpanerzy jedni. Jeden z zepsutym rozrusznikiem, a drugi z wyjącym alternatorem.

. Dobrze że im sie te popierdółki nie rozkraczyły na głównym skrzyzowaniu, bo by beczeli i kolegów na pomoc wzywali

. Opuszczamy Białowierzę i obieramy kierunek na Poj. łeczyńsko-włodawskie.
Tu musze ominąć duzy akapit, ominąc około 1,5 godziny tej sagi.
...............................................................................................
Tak pedząc po tych terenach bliskich granicy białoruskiej, mijamy duzo małych wiosek, z typowa dla tego regionu zabudową. Czyli drewnianie nie pomalowane domy ze scianami koloru brudnego drewna. Niczym nie konserwowane. Szybkie szutrówki sie nam nadal zdażają. Niestety nie zawsze sa one równe i z trudem obieramy własciwy tor jazdy. Krótkie odcinki asfaltu, i znów w las. Mieszany las brzozowo-sosnowy. W pewnym momencie na naszej drodze pojawia sie zwalona duża brzoza. Plaskatym by sie pod nia przejechało, naszymi autami sie nie miescimy. Szybka decyzja. Trzeba zawalidrogę usunąc z trasy. Benes [jechał na przodzie] podczepia sie do tego "kolosa" i zaczyna go szarpać. Ponownie i ponownie i ponownie, biedny Uazik troche sie rozciąga, ale brzozie nie daje rady. D... blada, trzeba omijać, objeżdżamy pasem p-poż. Ruszamy dalej, dojeżdzamy do wsi Opaka. Parę domostw. Przeważnie opuszczone. Może ze trzy domy zamieszkałe przez starych ludzi. Gdzie są młodzi ? Jak to gdzie ? na truskawkach w Norwegii lub na zmywaku w Dublinie. Stojąc obok jednego z zabudowań, stoimy 4 metry od pasa granicznego z Białorusią. Pamiatkowa sesja zdjeciowa, i na przód. Tym razem jedziemy wsród pól, znów białymi równymi szutrami oraz paszczystymi polnym drogami. Jako,ze deszczu nie było, spod kół unosza sie tumany kurzu. Ci ostatni w konwoju maja najgorzej. Hahaha jadę przedostatni z otwartą paką. Twarze moja i Młodego zmnieniaja barwę na .... zakurzoną. Kurz jest wszedzie. Dosłownie. Omijamy wies Stawiszcze -bardzo ładną i zadbaną wioskę aby zaraz za nią wjechac w pola. Po 300 metrach słyszymy przez CB głos Tomka z Hiluxa, STOP. Kierownica mu odmówiła współpracy z kołami. Szybka diagnoza, rozwalony przegób kulowy. Lipa.
Jednak Pan Bóg istnieje i czuwa nad nami. Jeszcze dwie godziny wcześniej gdyby sie to stało, mielibysmy prawdopodobnie dwa tupy

. I to wcale nie jest żart -uwierzcie mi.
Tak sie dobrze składa, że Tomek jak by czuł, i zabrał ze soba nowy drążek. Spać poszedł drążek łączący przekładnie kierowniczą z drązkiem kierowniczym. Dwu godzinna naprawa i auto Tomka odzyskuje sterowność. Ruszamy. Dojeżdzamy wsród tych pól do małej rzeczki, mostek owszem istnieje, ale niestey nie do uzytku. Ten mostek pamietał chyba jeszcze czasy Carycy Katarzyny

. Omijamy go jadąc obok -brodem. Dno w rzeczce twarde, za to wjazd i wyjazd bardzo zabagniony i dość trudny. Dajemy radę przejechac bez pomocy innych załóg. Pedzimy dalej, znów szutry -troche już sie one nudne powoli robią, owszem fajnie tak szybko grzać wśród pól, ale przecież to nie jest impreza z typu WRC.
Dojeżdzamy do lasu. Na tabliczce napis "Rezerwat Grąd Radziwiłłowski", troche nie tak wcelowaliśmy. Zaczynamy objeżdzać ten rezerwat, dróżka sie miło wije na skraju pola i ściany lasu. Rezerwat [o czym mówia tabliczki] mamy cały czas po lewej stronie. Nasza "miła" dróżka powoli oddala sie od pola i w pewnym momencie wjeżdżamy w wąwóz. Bardzo ciekawy, dośc wąski [na szerokość szmochodu] i głęboki wąwóz. Głębokość tak na oko 7-10 metrów. W trakcie podziwiania tego wąwozu dochodzimy do wniosku, że to jednak wytwór ludzkich rąk. Ktos musiał go kiedys wykopać, może pod kolejkę wąskotorową. Wąwóz ma około 2-3 kilometrów długości. Jesteśmy pod wielkim wrażeniem tego urokliwego odcinka. Stajemy na posiłek. Szybkie gotowanie i spożywanie. Załapuje sie na ostatni kawałek ciasta którym dzieli Ela. Bardzo dobre ciasto

. Składamy nasze kuchnie, odpalamy na zapych chłopaków i ruszamy dalej. I znów leśne drogi -piaskowe i nie liczne szutry. Kurz znów daje sie nam we znaki. W trakcie gdy nasi "nawigatorzy" ustalaja dalszy odcinek trasy, robimy sobie z Jasiem mały wyscig na 1/4 mili. Stajemy obok siebie na ładnej równej szutrówce, Billy grzeje na "metę" . Przez radio słyszymy 5,4,3,2,1 poszli, Turbina w Patrolu daje na najwyższych obrotach,jedynka koła w miejscu buksują i lekka chmurka czarnego dymu zostaje za samochodem, dwójka -Jasia nie widze w listerku, trójka- Jasia nadal nie widzę, ok odpuszczam, niech chłopak ma satysfakcję,że ma też szybką "terenófkę". Metę przejeżdżam pół długości na Wranglem. Jasiu dumny jak paw i noskiem zachacza prawie o dach czyli plandeczkę swojego Jeepka z zachwytu. Jak to nie wiele niektórym do szczęścia potrzeba. Hahahahaha.
W oddali widzimy juz Bug. Wije sie od nas w odległości paru kilometrów. Mijamy w rejonie Siemiatycz dwa duże bunkry. Na krzyzu przy jednym z nich widnieje data 1914 ? Czyżby jeszcze z I Wojny Swiatowej ?
Odnajdujemy mały bród po drodze i oczywiście nie omieszkujemy skorzystać z chłodnej toni. Co niektórzy nawet "pozapinali przód"

.Brodzik przemieszalismy pare razy i pojechalismy dalej w kierunku Bugu,żegnani machaniem okolicznych ciekawskich dzieciaków. Niestety, przez Bug, nie ma brodu -hahahaha, przynajmniej na tym odcinku. Więc rzekę przekraczamy mostem w poblizu miejscowości Kózki, zjeżdzamy nad wodę. Obok na piasku widać ślady eMTeków -nasi tu byli

. Robimy naradę, gdzie stajemy na biwak. Poranne założenia były takie, że jedziemy na jezioro Białe 70 km na wschód od Lublina. Baza naclegowa w okolicy -nie istnieje. Decyzja, jedziemy nad to Białe. Tyle,że terenem mamy ze 4 godziny jazdy, a jest około 20. Czasu mału kilometrów duzo. Walimy bocznymi asfaltami. Na liczniku stuknęło mi 1000 km od wyjazdu ze Szczecina, niby nie daleko, ale zawsze to jakas tam odległość. Zaczyna padać deszcz, który dokładnie spłukuje kurz z karoserii aut. Po szybkim rajdzie asfaltami VI klasy odsnieżania, wpadamy do Leśnej Podlaskiej. Zakupy w sklepie, "wungiel do grila, ścierwo na grill," uzupełnienie zapasu "Przyjaciół" i dalej przed siebie. Po półgodzine meldujemy sie w Białej Podlaskiej. Benes z Billym i Jasiem jadą zanabyć drogą kupna akumulator dla Benesa, bendiks dla Jasia i łożysko do alternatora dla Billego.
Wracają, tylko Benes jest zadowolony. Chłopaki od Jeepów beczą. No cóż, taki lajf. Odpalamy silniki i ruszamy asfaltami dalej, na południe. Jako,że nasza kolumna jest dość pokaźna, lekko korkujemy drogę, Prędkość mamy porażającą, 80-90 km/h. Jadąc ucinamy sobie przyjemna rozmowę z kierowcą TIRa. Droga przypomina autostradę spod Szczecina, Betonowa szara droga, czyzby i tu Niemcy w trakcie wojny budowali drogę ? Tankowanie we Włodawie. I dojeżdzamy do celu. Wrażenie przygnębiające. To takie Pobierowo, czy Niechorze [miejscowości nadmorskie w szczecińskim] tyle,ze po drugiej stronie Polski. Zenada. Po lewej i prawej stronie drogi dyskoteki, salony gier, smażalnie, stoiska ze świecidełkami i narąbane małolactwo. Wjeżdżamy na kamping. Miny mamy troche zdziwione, bo pracownik pola namiotowego nas przestrzega, że tu biją. Hahahahaha biją ,palą, gwałcą, plądrują i bezczeszczą

. Rozstawiamy samochody i namioty. To był długi dzień, przejechaliśmy około 240 km. Przyjemne pst i chłodny "Przyjaciel" przepłukuje gardło. Zaopatrzenie mamy, więc jestesmy dobrze przygotowani, na tych co to palą, gwałćą i grabieżą.

. Zasiadamy pod wiatą i drugi z "Przyjaciół" juz wietrzeje z kieliszków. Zywych nas nie wezmą....
CDN