zacznę od tego że byłem przygotowany raczej na zbieranie grzybów niż na jazdę terenową :| nie miałem nic poza linką holowniczą 4t kupioną na stacji benzynowej i składaną saperką US
jechałem z kumplem, po dwóch kilometrach napotkaliśmy scenerię istnie bajkową... po lewej stronie długa na ok 15-20m żeremia, a tóż obok niej droga... nie sądowałem nawet tej drogi, wyglądała na przejezdną, a gdybym ją nawet wcześniej sprawdził i tak bym był pewien że UAZ przejedzie bo dotąd nie było przeszkody której bym nie pokonał ale nie tym razem...
włączyłem napędy + reduktor i na dwójce ostrożnie brnąłem prosto w paszcze przeraźliwych potwornych bobrów, kiedy próbowałem już wyjeżdżać na wyżej położoną część drogi zniosło mnie na prawo prosto w totalne camel trophic (jak to kiedyś często nazywano błoto takiej konsystencji że buty w nim zostawały)

oczywiście nie było już mowy o jeździe ani do tyłu ani w przód.
z uśmiechem na twarzy (bo jeszcze w tym momencie było mi do śmiechu) wyszedłem, zrobiłem pare zdjęć, wsiadłem spowrotem, powiedziałem dla kolegi że nie ma co się martwić bo jak mamy 4WD to napewno wyjdziemy z tego...
odpaliłem, dałem w rure, pokręciłem w miejscu kierownicą i zrozumiałem że popadliśmy w niezłą kałabanie
UAZ zawisł na prawym progu i przednim moście, w dodatku cała masa opierała się na kole które było w takiej papce że właściwie nie wiem do czego to porównać
oczywiście walczyłem, podkładałem gałęzie etc ale to na marne... w ciągu godziny kiedy mój przyjaciel poszedł po ciągnik ja posunołem się jedynie o 10cm i to w głąb bagna a nie z niego.
gdyby bobrowa tama puściła w tym momencie już bym nie miał UAZa... szczezł by w bagnie
miałem mapę z poprzedniej eskapady... zlokalizowaliśmy się na niej i zadzwoniłem po drugiego kolegę który jeździ ogromnym zetorem, nie było by problemu z wyciągnieciem ale jego telefon nie odpowiadał
szybka decyzja i idziemy do najbliższej wsi, po drodze kolega spotyka vitare której właścicel odmówił nam pomocy -ANTYPOZDROWIENIA-
po przejściu 3km już we wsi dowiadujemy się że nikt nie ma ciągnika i trzeba iść dalej po czym przy "punkcie czerpania wody" skrecić do lasu gdzie miał zamieszkiwać pewien pan, posiadacz dwóch ciągników...
:| i tu znowu wtopa bo szliśmy szliśmy szliśmy, mapa się skończyła a my dalej dryłowaliśmy sobie przez las, w końcu postanowiłem zawrócić, po drodze zjadłem troche malin i coś mnie ugryzło w palec... wtedy nie spodziewałem się że to będzie miało jakiekolwiek konsekwencje...
wracaliśmy, wracaliśmy, wracaliśmy, ktoś nas podwiózł kawałek i dopiero przed samą wsią z której wyruszyliśmy dostrzegłem znak "punktu czerpania wody" tylko że dokładnie ukryty w krzakach przez co go nie zauważyliśmy...
mimo wszystko miałem dość i chciałem wracać do UAZa... po 3 godzinnym spacerku nie załatwiliśmy nic
po krótkim odpoczynku ruszyliśmy dalej...tym razem w przeciwną stronę w nadziei że doprowadzi nas do jakiejś wiekszej wsi... ledwo wyruszyliśmy a usłyszeliśmy jedną z piękniejszych rzeczy tego dnia... dźwięk czterocylindrowego ursusa

natychmiast obraliśmy kierunek jakim nas uszy wiodły, po kilku kilometrach, śledząc tropy dostaliśmy się do jakiejś wsi a tam równarka, buldożery, ciągniki... wszystko!
z tego całego sprzętu pewien 50-letni dziadek wybrał 35-letnią 30stke oczywiście bez budy... tym w 3 osoby mieliśmy dojechać spowrotem do UAZa... nie ukrywam że to była jedna z najbardziej przerażających wycieczek w moim życiu... całą droge myślałem że za chwilę spadne... po drodze dziadek jak go nazywam opowiedział nam całą swoją biografię i troche o traktorze
kiedy dojechaliśmy na miejsce wyciągnął nas z niewielkimi problemami
obiecałem mu że następnego dnia przyjadę się rozliczyć na co od odparł "nie pier***, słyszałem że u was robią dobry samogon, przywieź mi"

no więc kończę tę opowieść i ide załatwić wódke dla dziadka a co do mojego palca to cały spuchł i chyba odpadnie, może ktoś z was forumowiczów będzie wiedział co mnie ukąsiło że nie mogę ruszać palcem i spać w nocy z bólu :|
peace