Post
autor: Kabal » pt kwie 10, 2020 11:26 am
Autostrada, mały ruch, piękna pogoda, jadę okrężną drogą do pracy. Jest cudnie. Słońce za plecami, wysoka szyba elegancko niweluje chłodne powietrze (dzięki Piotruś za doradzenie), pomimo tego, że nie jest urodziwa i koledzy czasem się z niej śmieją.
Rano wyrzuciłem śmieci, więc wiem, że żona nie będzie się czepiać. Co prawda zapomniałem zabrać maseczki, co je poszyła w prezencie dla moich pracowników przedwczoraj wieczorem, ale za to burę zebrałem już wczoraj wieczorem.
Dzisiaj może przyjdzie paczka z kolejnymi częściami do Toyoty. W biurze czeka kawa...
No wyśmienicie zaczyna się dzień...
Jadę sobie tą okrężną drogą, błądzę w sumie, bo czasu mam sporo - ruch na mieście znikomy, ja sobie wyjechałem kilka minut po siódmej. No spokojnie nawinę z 50-60 km a i tak się nie spóźnię, a jeśli nawet to w sumie świecę tylko złym przykładem moim podwładnym.
No jak już pisałem, dzień musi być piękny, skoro tak fajnie się zaczął. Idealny wstęp do weekendu, szczególnie, że z pracy pojadę jeszcze inną drogą.
No więc jadę, kluczę ulicami miasta, aż docieram do wjazdu na Autostradową Obwodnicę Wrocławia. W sumie nie planowałem, ale jak już tu jestem, to przedmucham trochę zawory. Wjeżdżam, zaczynam się rozpędzać. Piknie jest.
Mijam jeden zjazd, dumam, na którym mam zjechać, żeby najfajniej wbić znowu do miasta. Motocykl powoli przyspiesza. Ja nie odwijam do końca, napawam się. 110, 120, 130, silnik zaczyna być wyraźnie głośny, dzięki tłumikowi od Sebringa. Wiatru nie ma, ruch jak już pisałem znikomy, motur jedzie jak po sznurku lewym pasem.
140, 150, rozpędzam się nadal. Silnik zaczyna brzmieć coraz głośniej. Coś pięknego.
160, 170, no w końcu mam nowe opony z indeksem 180, nie ma ruchu, wszystko w motorze sprawne, dwupasmówka, do czerwonego pola jeszcze kawałek. Co się może stać?
Jadę sobie lewym pasem. Na prawym 100 m przede mną jakiś zestaw ze swoją standardową prędkością. W lusterkach widzę, że goni mnie jakiś passat, którego wyprzedziłem chwilę temu. Niech goni.
Mi w sumie wystarczy. Wyprzedzę tego tira, zjadę na prawy, zwolnię do 140 i będę obmyślał ten zjazd... Przede mną po prawej stadion ładnie oświetlony na pomarańczowo nisko jeszcze stojącym słońcem. Dalej widać już pylon mostu Rędzińskiego. Kurde, może pojadę aż do Oleśnicy i wrócę starą 8? Tak fajnie się jedzie.
Nagle coś budzi mój niepokój. Jakiś nietypowy dźwięk silnika, niby nic nie słyszę przy tej prędkości, ale coś jest nie tak.
Dwie sekundy później motocykl zauważalnie traci moc i zaczyna wytracać prędkość. Kurde, tankowałem przedwczoraj, zrobiłem 180 km od tamtej pory. Kraniki na 100% odkręcone, nie zakręcałem, zresztą ujechałem 20 km, a paliwa w przewodach i gaźniku starczy góra na 1-2 km... Coś dziwnego. Jestem w połowie wysokości tira na prawym. Po chwili motocykl odzyskuje moc, by po chwili znowu ją stracić. Ja dalej na lewym. Tir po prawej. Passerati się zbliża. Niby ma jeszcze ze 150 metrów, ale ja zwalniam. Prędkość spadła do 140...
Sekundę później, zanim wpadłem, że należałoby wysprzęglić, wszystko zaczęło się dziać szybko, po czym wyrzut adrenaliny zwolnił czas.
Ale, ale, wróćmy na ziemię - 140, lewy pas, na prawym tir, z tyłu coraz mniej w oddali, a coraz bardziej na dupie jakiś skacowany Misza w dziurawym jak rzeszoto passerati B5 i pół, aż tu nagle jeb - tylne koło staje na dębowo.
Wykonuję przepięknego slajda, którego nie dałbym rady wykonać z własnej woli, choćbym się zesrał na rzadko. Nie umiem nawet za bardzo na luźnej nawierzchni z małymi prędkościami. Szkoda, że mój motur nie wie, że nie umiem i nie wypada mnie tego uczyć tak brutalnie w ten piękny poranek. No leżę. [cenzura]. [cenzura]. [cenzura]. Zaraz sprawdzę, czy aramid w spodniach działa przy tej prędkości, czy ochraniacze w kurtce były warte ceny. Z lewej bariera, z prawej tir, z tyłu jebany passat. Na oko lecę prosto ze wskazaniem na barierę. Jak się odbiję to koła tira, jak polecę prosto passerati, jak się nie odbiję, to zasadniczo pasztet. Najlepiej byłoby prosto i liczyć, że Misza jednak nie pił, a hamulce w nazistowskim wytworze stawiły czoła zębowi czasu. [cenzura]. Ale, ale, co bym zrobił, gdybym umiał jeździć moturem? Nacisnąłbym sprzęgło. No to sprawdźmy.
Jeb. Efekt żyroskopowy zrobił swoje szybciej niż mógłbym to sobie wyobrazić (dzień dobry Pni Fizyko, Pani nigdy nie zawodzi, wystarczy tylko o Pani pamiętać). Motur się prostuje, sam, nagle i brutalnie, prawie wystrzeliwując mnie w stronę bariery. To dopiero byłoby doświadczenie...
Ale nie. Udało się utrzymać w siodle. Motocykl zaczyna wytracać prędkość, tir odjeżdża, ja powoli zjeżdżam na pobocze, passerati nawet nie zwalnia szczególnie. Zostaję sam, na estakadzie, z Tenerą, która smutnie kapie olejem spod siebie.
Kurtyna.
Your body is not a temple, it's an amusement park. Enjoy the ride.
tel. 504126172