taaa...
zaczeło się niewinnie...
se do dziupli zajechałem - myśle cisza bedzie i spokój... zrobie co mam zrobić, niewiele tego. Po południu wsadzę rozrusznik do forda i będę się cieszył, że mam choć jeden pojazd sprawny. ( od wczora poruszam się micrą pożyczoną

) A tu dupa - telefon - zapinaj lawete, rozrząd jebnął w tojocie. Auto na podmiane... adwenczer
No to wziąłem 110 z lawetą, micre na góre i jazda.
Ale co to była za jazda... korki takie, że rowerzyści mnie powyprzedzali...
Na katowickiej tylko pietnaście tirów chciało nas rozjechac jak pakowaliśmy nieżywą tojkę na szufelkę...
potem państwo micrą na ślunsk, a ja abarot...
tera to już były takie korki, że piesi byli szybsi... kurewa mać... i jeszcze się okazało, że skoro micra tam a ja tu, to chcąc mieć się czym przemieszczać muszę wymienić świece w 110-tce bo zdechły i rano słabo gada... No to wymieniłem... Łożyska w lawecie miałem zmienić, to zaczęlo tak śniegiem napierdalać, że się do dziupli z powrotem ukryłem.
Poskrobałem troche bez przekonania wahacz od mini i zrobiła się szósta... na forda nawet nie miałem mozliwości popatrzeć... kur.wa mać...
A volvo powiedziało, że pierdoli zasilanie LPG i wydało z siebie wybuch ostateczny... jeszcze mi strażaki na koniec mandat za szybą zostawili... co za tydzień się zapowiada...
