odszczurzyłem 90tke przyjętą w rozliczeniu za cysetkę 110 z bieszczadzkiego gluta i od kilku dni ją testuję.
w ramach odglucania została starannie umyta, wysuszona a zamki i uszczelki potraktowane chemią adekwatną. w piątek pojechałem do domu. w nocy był przymrozek...
w sobotę rano oczywiście właziłem przez bagażnik bluzgając srodze. zjawisko nie jest mi obce gdyż ćwiczyłem ten sport dwie poprzednie zimy przełażąc przez bagażnik samochodu rangerołwer.
jako że sobota pracująca to auto poszło do ciepłego, drzwi zostały otwarte i rozebrane. zamki odglucone i starannie zabezpieczone przed zamarzaniem po raz kolejny. opcja wymiany zamków na nowe została odrzucona gdyż albowiem to zawsze zdążymy, a te choć zużyte jeszcze polatają. syf wylądował w kącie placu.
wieczorem był przymrozek. koleś mnie odwiózł z akcji wyjazdowej, zrobiliśmy po herbatce i mówie żeby zaczekał czy auto po naprawie zamków zdołam otworzyć...
oczywiście nie.
ku jego wielkiej uciesze znowu gramoliłem sie przez bagażnik.
w ataku wkurwu drzwi jednakowoż otwarłem na tankszteli i wysiadłem jak człowiek celem zatankowania. pod domem zamknąłem z najwyższą starannością i przeprowadziłem trzy próby otwarcia ze stuprocentowym powodzeniem.
dziś wyjezdzałem około pierwszej i oczywiście...ku uciesze gawiedzi wracającej z sumy gramoliłem się przez bagażnik...
w kolejnym ataku wkurwu znowu otwarłem te [cenzura] drzwi i pojechałem po kolejną porcję chemii. jak już się zaczęło robić ciemno zadzwonił wczorajszy prześmiewca i mówi że właśnie stoi przy swoim disco i myśli jak otworzyć którekolwiek [cenzura] drzwi

cokolwiek uradowany takim atakiem sprawiedliwości dziejowej postanowiłem wymienić zamki w najbliższym możliwym terminie. mniej więcej dwie godziny potem ponownie zadzwonił szanowny kolega dość ekspresyjnie pytając którą szybę do disco mam na miejscu bo musi trzaskać...
uzyskawszy odpowiedź natychmiast się rozłączył.
well...

pół godziny potem zadzwonił podzielić się swoją historią...
krótko po naszej pierwszej rozmowie otwarł jednak auto i udał się do kaufhali typu ikea. w przedświątecznej zamocie trafił na jakiegoś dekla jadącego przed nim volvo który zahamował w sposób nagły i nieprzewidziany przed przejściem dla pieszych. kara była błyskawiczna gdyż albowiem wyłapał w dupę strzała zderzakiem up na disco. dekiel od volvo okazał się być nowoposiadaczem prawa jazdy który pierwszy raz jechał pożyczonym od matki rodzinnym kombi i coś tam wystartował z rencami do kolegi, który ze stoickim spokojem włączył awaryjne i wysiadł synkowi wytłumaczyć zamykając drzwi za sobą...
synkowi wytłumaczył, ale do auta już nie wsiadł gdyż albowiem się zatrzasło było.

jako, że kolizja miała miejce pod wiaduktem w miejscu powikłanym i ciasnym wytworzył się korek i ciśnienia ogólne. dwudziesominutowe szarpanie się z zamkami nie przyniosło efektu i kolega był zmuszony zadzwonić do byłej żony żeby przyjechała z zapasowymi kluczami o ile je znajdzie...
żona jak można się domyślić zachwycona propozycją nie była bo telefon zdjął ją ze ścianki wspinaczkowej i cośtamcośtam bla bla
ale przyjechała wręczyć garść kluczy i odreagować przy okazji...
niestety żaden klucz nie pasował

w tym miejscu akcja się zapętla i wracamy do telefonu z pytaniem o szybę.
walory wodewilowe opowieści są wysokie, ale kolega coś nie był przekonany moim entuzjazmem i wyraził przypuszczenie że coś mnie jego historia nie urzekła

życząc sobie miłego wieczoru ustaliliśmy termin wymiany szyby.
ale...
okazało się że to jeszcze nie koniec...
telefon zadzwonił ponownie:
-wiesz...zadzwoniła do mnie...i bardzo mnie przepraszała...bardzo...bo jak wróciła do domu to znalazła w kieszeni jeszcze jeden klucz...i ona go cały czas miała ze sobą...ale mi go nie dała bo zapomniała...i to był karwa ten klucz
czy to karwa tarantino wymyślił, czy co?
-noo...teraz historia jest urzekająca

-a ja tą szybe gaśnicą...tak przypierdoliłem...a ona miała ten klucz cały czas...
i to by było na tyle.
a rano znowu bede właził przez bagażnik...
