Arek Pawełek i Horn
Moderator: Pasza
Samo zdobycie Horn'u to jedno teraz pozostaje powrot. Arek musi wrocic do Usuhuia i potem do Puenta Arenas. Bilety maja zarezerwowane na srode wiec musza sie mocno spieszyc, zeby dotrzec tam, odprawic ponton i na czas samolot zlapac. Bedzie mocno terminowo. Jak wszystko pojdzie dobrze to Arek wyladuje w Polsce w poniedzialek.
To co piszę jest wyłącznie moim PRYWATNYM zdaniem i nie ma związku z niczym poza tym. Jasne?
GRATULACJE
Twardym trza być nie mientkim. 





Profesjonalne przygotowanie aut do motorsportu i turystyki.
https://www.facebook.com/CYBUL.eu
https://www.facebook.com/CYBUL.eu
- czesław&jarząbek
-
- Posty: 31170
- Rejestracja: ndz maja 05, 2002 1:00 am
- Lokalizacja: SK
- Kontaktowanie:
Galaktyka galaktyką, goździki goździkami, ale facet jest jedyny w swoim rodzaju. Horn pontonem to niezły wyczyn ;)czesław&jarząbek pisze:napisz już w końcu że sukces był możliwy wyłącznie dzięki jednym i niepowtarzalnym w całej galaktyce produktom explona, potem kup mu goździki na powitanie i więcej nie mul...
- czesław&jarząbek
-
- Posty: 31170
- Rejestracja: ndz maja 05, 2002 1:00 am
- Lokalizacja: SK
- Kontaktowanie:
- czesław&jarząbek
-
- Posty: 31170
- Rejestracja: ndz maja 05, 2002 1:00 am
- Lokalizacja: SK
- Kontaktowanie:
W Puenta Arenas Arek mial w koncu mozliwosc wyslania wiekszej ilosci informacji. Pewnie bedzie mozna przeczytac na stronie wyprawy za chwile.
Cape Horn

Czyli miejsce dokladnie to miejsce:
http://maps.google.com/maps?f=q&hl=pl&g ... 5&t=h&z=14
Tu zdjecie z Hornem w tle:
http://www.explona.com/horn/na_hornie.jpg
I certyfikat oplyniecia:
http://www.explona.com/horn/glejt.jpg
Arkadiusz Pawelek napisal:
"Szybko doganiam idący przede mną jacht. To Sebastian z żoną na Sombrero! Poznałem ich w Puerto Williams. Machamy do siebie i po chwili zostawiam ich za rufą. Zgodnie z najnowszymi wytycznymi z Puerto Williams co pół godziny nawiązuję łączność ze stacjami kontrolnymi i przekazuję im moją pozycję, prędkość i kurs. Pierwsza to Alcamar Lennox. Przechodzę przez Paso Goree.
Bahia Nassau wita mnie zupełnie płaską taflą wody i stadem delfinów, które pędzą mi na spotkanie. Towarzyszą mi prawie przez godzinę, bawiąc się z falami. Alcamar Lennox przekazuje mnie do Alcamar Wollaston. Najkrótszą trasą idę w kierunku Isla Freycinet. Przejście Bahia Nassau zajmuje pięć godzin. Pod koniec zrywa się wiatr z SW, który szybko tężeje do 20-25 węzłów. Morze pokrywa się białymi grzywami fal. Wchodzę na Bahia Arquistade, mijając idący z przeciwnego kierunku jacht. Machamy sobie rękoma w geście pozdrowienia. Kieruję się na Paso Mar del Sur, pomiędzy wyspami Isla Deceit i Isla Herschel. Wiatr rośnie tutaj coraz bardziej ale fala jest niewielka. Prędkość spada z 7 do 6 węzłów. Mam silny przeciwny prąd. Mija kolejna godzina i wreszcie wyłania się cel wyprawy - Isla Hornos. Wieje mocny wiatr 25-30 w z SW. Nie jest to dobry kierunek - witr od otwartego oceanu powoduje powstanie wysokiej fali na Hornie. Postanawiam obejść przylądek Horn z zachodu na wschód. Mam problemy z głównym silnikiem, który nie osiąga pełnej mocy i zamiast planowanych 24-27 węzłów prędkości maksymalnej pozwala na osiągnięcie zaledwie 7- 8 węzłów. Główny atut pontonu - prędkość, został stracony. Po wyjściu z Paso Mar del Sur skręcam na prawo i pomiędzy Isla Herschel a Isla Hornos mozolnie żegluję na zachód. Prędkość spada do 5 węzłów. Bardzo szybko podnosi się fala. Po pół godzinie wzrasta do 2-3 metrów. Bryzgi rozbijające się o skały wylatują na wysokość kilkunastu metrów. Manetka pchnięta jest do oporu na maksymalne obroty. Alcamar Hornos dopytuje się o ETA na Hornie. Szybko przeliczam i podaję: 20.00. Po przeszło godzinie dochodzę zachodniego krańca wyspy Hornos. Wieje już co najmniej 30-35 węzłów. Fala wzrosła do 4-5 metrów. Co chwila szczyty wysp giną mi z oczu zasłonięte ogromnymi oceanicznymi falami. Lekko zmieniam kurs na SW. Chcę nabrać odległości pomiędzy budzącymi grozę skałami wyspy Horn. Ponton rzucany jest przez fale jak zabawka. Coraz trudniej utrzymać go na kursie. Prędkość spada nawet poniżej 5 węzłów! Nie zawsze udaje się uniknąć łamiących się grzywaczy. Dziób najpierw windowany jest wysoko w górę, potem cały ponton zawisa na ułamek sekundy w powietrzu - tylko śruba zanurzona jest w wodzie - i wali się w dół hukiem wzbijając wodny pył natychmiast porywany przez wiatr. Pokład co chwilę zalewają bryzgi fal. Z namiotu na dziobie wypada laptop. Chwytam go i jednym ruchem wrzucam do środka. Zaraz po nim wyjeżdża worek z ubraniami. Sterując jedną ręką wrzucam go do środka i upycham nogą. Miejsce worka na pokładzie zajmuje locja! Cholera! Wszystko było zasztauowane na dziobie, ale widać za słabo! Locja też ląduje pod namiotem. Oglądam się za siebie, oceniając, czy nabrałem bezpiecznej odległości od skał. Jeszcze jest mało. Słone bryzgi sieką twarz. Rękawice są przemoczone. Gogle zsunąłem na szyję, bo zaczęły parować i zamiast pomagać tylko przeszkadzały w żegludze. Po lewej burcie wyłania się Przylądek "Nieprzejednany" - HORN! Przed nim widzę skały, które co chwila nikną w białej kipieli oceanu. Wyciągam mapę i zastanawiam, czy odchodzić dalej na południe, czy przejść pomiędzy tymi skałami a Hornem. Decyduję się na to drugie rozwiązanie, bo pierwsze wiązałoby się z koniecznośćią zrobienia dodatkowych kilkunastu mil, co nie wydaje mi się najlepszym rozwiązaniem, biorąc po uwagę bliski już zmrok, osłabiony silnik i tężejący wiatr. Wykorzystuję spokojniejszy moment i zawracam na wschód. Teraz muszę pilnować, żeby mnie fale nie zniosły zbyt blisko brzegu! Prędkość od razu wzrasta! Ślizgając się po stromiznach fal osiągam nawet 17 węzłów!!! Po chwili po prawej zostaje szczerząca się z oceanu skała skrywana co chwila w białej kipieli przyboju. Horn coraz bliżej! Spoglądam na GPSa! 67stopni 17.336 minuty. Robię zdjęcia aparatem. Uruchamiam też kamerę i moment przejścia trawersu uwieczniam na taśmie filmowej. Spoglądam na zegarek - 19.44. Odkładam kamerę i znowu robię zdjecia. Hurrra! HORN ZDOBYTY!!!
Ale to jeszcze nie koniec. Do domu jeszcze daleka droga. Fale wcale się nie zmniejszyły. Przez radio informuję Alcamar Hornos o zdobyciu przylądka. Podchodzę coraz bliżej półwyspu, na którym widać zabudowania latarni, pomnik albatrosów i flagę chilijską. Widzę drobne figurki ludzi pomiędzy budynkiem a pomnikiem. Chyba robią zdjęcia, bo błyska flesz aparatu najwidoczniej ustawionego na automat.
Okrążam półwysep - chcę wejść do Caleta Leon i wyjść na brzeg, zrobić kilka zdjęć przy pomniku. Za półwyspem warunki poprawiają się zdecydowanie. Znika przybój. Wchodzę do Caleta Leon. Zatoczka jest malutka. Jednak nie ma tam możliwości wylądowania na brzegu. Jest lekka fala. Boję się o całość pontonu i rezygnuję z sesji fotograficznej na Isla Hornos. Powoli wycofuję się z zatoczki. Ktoś jednak robi mi zdjęcia, bo znowu na stromym skalnym zboczu błyska flesz aparatu. Żegnam się z Hornem. Jeszcze mam długą drogę do domu. ..."
Reszta bedzie w internecie.
Cape Horn

Czyli miejsce dokladnie to miejsce:
http://maps.google.com/maps?f=q&hl=pl&g ... 5&t=h&z=14
Tu zdjecie z Hornem w tle:
http://www.explona.com/horn/na_hornie.jpg
I certyfikat oplyniecia:
http://www.explona.com/horn/glejt.jpg
Arkadiusz Pawelek napisal:
"Szybko doganiam idący przede mną jacht. To Sebastian z żoną na Sombrero! Poznałem ich w Puerto Williams. Machamy do siebie i po chwili zostawiam ich za rufą. Zgodnie z najnowszymi wytycznymi z Puerto Williams co pół godziny nawiązuję łączność ze stacjami kontrolnymi i przekazuję im moją pozycję, prędkość i kurs. Pierwsza to Alcamar Lennox. Przechodzę przez Paso Goree.
Bahia Nassau wita mnie zupełnie płaską taflą wody i stadem delfinów, które pędzą mi na spotkanie. Towarzyszą mi prawie przez godzinę, bawiąc się z falami. Alcamar Lennox przekazuje mnie do Alcamar Wollaston. Najkrótszą trasą idę w kierunku Isla Freycinet. Przejście Bahia Nassau zajmuje pięć godzin. Pod koniec zrywa się wiatr z SW, który szybko tężeje do 20-25 węzłów. Morze pokrywa się białymi grzywami fal. Wchodzę na Bahia Arquistade, mijając idący z przeciwnego kierunku jacht. Machamy sobie rękoma w geście pozdrowienia. Kieruję się na Paso Mar del Sur, pomiędzy wyspami Isla Deceit i Isla Herschel. Wiatr rośnie tutaj coraz bardziej ale fala jest niewielka. Prędkość spada z 7 do 6 węzłów. Mam silny przeciwny prąd. Mija kolejna godzina i wreszcie wyłania się cel wyprawy - Isla Hornos. Wieje mocny wiatr 25-30 w z SW. Nie jest to dobry kierunek - witr od otwartego oceanu powoduje powstanie wysokiej fali na Hornie. Postanawiam obejść przylądek Horn z zachodu na wschód. Mam problemy z głównym silnikiem, który nie osiąga pełnej mocy i zamiast planowanych 24-27 węzłów prędkości maksymalnej pozwala na osiągnięcie zaledwie 7- 8 węzłów. Główny atut pontonu - prędkość, został stracony. Po wyjściu z Paso Mar del Sur skręcam na prawo i pomiędzy Isla Herschel a Isla Hornos mozolnie żegluję na zachód. Prędkość spada do 5 węzłów. Bardzo szybko podnosi się fala. Po pół godzinie wzrasta do 2-3 metrów. Bryzgi rozbijające się o skały wylatują na wysokość kilkunastu metrów. Manetka pchnięta jest do oporu na maksymalne obroty. Alcamar Hornos dopytuje się o ETA na Hornie. Szybko przeliczam i podaję: 20.00. Po przeszło godzinie dochodzę zachodniego krańca wyspy Hornos. Wieje już co najmniej 30-35 węzłów. Fala wzrosła do 4-5 metrów. Co chwila szczyty wysp giną mi z oczu zasłonięte ogromnymi oceanicznymi falami. Lekko zmieniam kurs na SW. Chcę nabrać odległości pomiędzy budzącymi grozę skałami wyspy Horn. Ponton rzucany jest przez fale jak zabawka. Coraz trudniej utrzymać go na kursie. Prędkość spada nawet poniżej 5 węzłów! Nie zawsze udaje się uniknąć łamiących się grzywaczy. Dziób najpierw windowany jest wysoko w górę, potem cały ponton zawisa na ułamek sekundy w powietrzu - tylko śruba zanurzona jest w wodzie - i wali się w dół hukiem wzbijając wodny pył natychmiast porywany przez wiatr. Pokład co chwilę zalewają bryzgi fal. Z namiotu na dziobie wypada laptop. Chwytam go i jednym ruchem wrzucam do środka. Zaraz po nim wyjeżdża worek z ubraniami. Sterując jedną ręką wrzucam go do środka i upycham nogą. Miejsce worka na pokładzie zajmuje locja! Cholera! Wszystko było zasztauowane na dziobie, ale widać za słabo! Locja też ląduje pod namiotem. Oglądam się za siebie, oceniając, czy nabrałem bezpiecznej odległości od skał. Jeszcze jest mało. Słone bryzgi sieką twarz. Rękawice są przemoczone. Gogle zsunąłem na szyję, bo zaczęły parować i zamiast pomagać tylko przeszkadzały w żegludze. Po lewej burcie wyłania się Przylądek "Nieprzejednany" - HORN! Przed nim widzę skały, które co chwila nikną w białej kipieli oceanu. Wyciągam mapę i zastanawiam, czy odchodzić dalej na południe, czy przejść pomiędzy tymi skałami a Hornem. Decyduję się na to drugie rozwiązanie, bo pierwsze wiązałoby się z koniecznośćią zrobienia dodatkowych kilkunastu mil, co nie wydaje mi się najlepszym rozwiązaniem, biorąc po uwagę bliski już zmrok, osłabiony silnik i tężejący wiatr. Wykorzystuję spokojniejszy moment i zawracam na wschód. Teraz muszę pilnować, żeby mnie fale nie zniosły zbyt blisko brzegu! Prędkość od razu wzrasta! Ślizgając się po stromiznach fal osiągam nawet 17 węzłów!!! Po chwili po prawej zostaje szczerząca się z oceanu skała skrywana co chwila w białej kipieli przyboju. Horn coraz bliżej! Spoglądam na GPSa! 67stopni 17.336 minuty. Robię zdjęcia aparatem. Uruchamiam też kamerę i moment przejścia trawersu uwieczniam na taśmie filmowej. Spoglądam na zegarek - 19.44. Odkładam kamerę i znowu robię zdjecia. Hurrra! HORN ZDOBYTY!!!
Ale to jeszcze nie koniec. Do domu jeszcze daleka droga. Fale wcale się nie zmniejszyły. Przez radio informuję Alcamar Hornos o zdobyciu przylądka. Podchodzę coraz bliżej półwyspu, na którym widać zabudowania latarni, pomnik albatrosów i flagę chilijską. Widzę drobne figurki ludzi pomiędzy budynkiem a pomnikiem. Chyba robią zdjęcia, bo błyska flesz aparatu najwidoczniej ustawionego na automat.
Okrążam półwysep - chcę wejść do Caleta Leon i wyjść na brzeg, zrobić kilka zdjęć przy pomniku. Za półwyspem warunki poprawiają się zdecydowanie. Znika przybój. Wchodzę do Caleta Leon. Zatoczka jest malutka. Jednak nie ma tam możliwości wylądowania na brzegu. Jest lekka fala. Boję się o całość pontonu i rezygnuję z sesji fotograficznej na Isla Hornos. Powoli wycofuję się z zatoczki. Ktoś jednak robi mi zdjęcia, bo znowu na stromym skalnym zboczu błyska flesz aparatu. Żegnam się z Hornem. Jeszcze mam długą drogę do domu. ..."
Reszta bedzie w internecie.
To co piszę jest wyłącznie moim PRYWATNYM zdaniem i nie ma związku z niczym poza tym. Jasne?
Nie mam tajemnic, wiec powiem wprost. Konstrukcja bazowala na dobrym zasilaniu i poki takie bylo to dzialalo super. Jak sie skonczylo aku to pozostalo reczne sterowanie. Arek o tym wiedzial i byl swiadomy. Dostanie kopa osobiscie za brak sprawnego aku
Reasumujac. Ostatnia dobe i tak sterowal sam caly czas. Tym bardziej jestem z niego dumny
Mysle, ze to nawet dobrze wyszlo, ale analize pozostawie sobie na czas pozniejszy, jak z Arkiem pogadam.
Generalnie rzecz biorac "projekt X" zrobil cos dla swiata i polskiego smialka i tylko to sie liczy

Reasumujac. Ostatnia dobe i tak sterowal sam caly czas. Tym bardziej jestem z niego dumny

Generalnie rzecz biorac "projekt X" zrobil cos dla swiata i polskiego smialka i tylko to sie liczy

To co piszę jest wyłącznie moim PRYWATNYM zdaniem i nie ma związku z niczym poza tym. Jasne?
http://www.eurogroup.pl/arek/grzegorzh pisze:Na czym polegał wynalazek?Mag69 pisze:Ty nie cytuj, tylko chwal się jak sie sprawdził Wasz wynalazek ?

LJ 70
Kto jest online
Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 3 gości